Śmierć Cusa D’Amato była dla Mike’a Tysona końcem nadziei na lepsze jutro. Amerykański pięściarz stracił nie tylko trenera, opiekuna, lecz przede wszystkim jedyną osobę na świecie, która potrafiła trzymać w ryzach jego mrok i traktowała go po ojcowsku. Od tamtej chwili młody Mike próbował na siłę udowodnić światu, że jest mężczyzną, choć w środku wciąż był zranionym chłopcem. Zamiast marzeń - pojawiła się pustka. Radość została zastąpiona przez gniew, a ring stał się jedynym miejscem, gdzie Tyson mógł uciec od własnych demonów, o czym można przeczytać w książce "Mike Tyson. Moja prawda": https://bit.ly/ring-tyson
Fragment:
„Trafił do szpitala w Albany, ale Jimmy Jacobs załatwił mu przeniesie nie do Mount Sinai w centrum miasta. Poszedłem go odwiedzić razem ze Steve’em Lottem. Cus siedział na łóżku i jadł lody. Rozmawialiśmy przez kilka minut, a potem poprosił Steve’a, żeby ten opuścił salę.
To właśnie wtedy powiedział mi, że umiera na zapalenie płuc. Nie mogłem w to uwierzyć. Nie wyglądał na śmiertelnie chorego. Był w dobrej formie. Był pełen energii i cieszył się życiem. Jadł lody. Wyglądał na spokojnego, ale zacząłem panikować.
– Nie chcę tego wszystkiego bez ciebie – powiedziałem, dławiąc się łzami. – Skończę z tym.
– Jeśli nie będziesz dalej walczył, to przekonasz się, że ludzie mogą wstawać z grobu, bo będę nawiedzał cię do końca życia – zagroził.
– Okej – odparłem i uścisnęliśmy sobie ręce.
– Świat musi się o tobie dowiedzieć, Mike. Zostaniesz mistrzem. Nie będzie lepszego od ciebie.
Po tych słowach się rozkleił. Po raz pierwszy widziałem, jak płacze. Myślałem, że rozpacza nad tym, że po tylu naszych wspólnych wysiłkach nie będzie mógł zobaczyć, jak zostaję mistrzem świata. Dopiero po chwili zrozumiałem, że chodzi mu o Camille. Zupełnie zapomniałem, że Cus ma na świecie jeszcze kogoś, na kim zależy mu bardziej niż na mnie. Powiedział mi, że żałuje, że nigdy nie ożenił się z Camille. Nie zrobił tego, bo miał jakieś problemy podatkowe i nie chciał jej nimi obciążać.
– Zrób coś dla mnie, Mike – poprosił. – Zadbaj o Camille.
Opuściłem szpital zupełnie rozbity. Nocowałem u Steve’a, który mieszkał w tym samym budynku co Jimmy. Jeszcze tego samego dnia Jimmy zabrał mnie do banku, żeby wpłacić na konto 120 tysięcy dolarów, które zarobiłem na ostatnich walkach. W tamtym czasie moje nazwisko pojawiało się już w gazetach, widniałem też na okładce ‘Sports Illustrated’, a obcy ludzie zaczepiali mnie na ulicy, żeby życzyć mi powodzenia. Byłem dobrze ubrany i pewny siebie. Znałem wszystkie dziewczyny z banku i zwykle z nimi flirtowałem. Zanim weszliśmy do budynku, Jimmy zatrzymał mnie i powiedział:
– Słuchaj Mike, Cus nie przeżyje tej nocy. Mówią, że zostało mu kilka godzin.
Rozpłakałem się, jakby to był koniec świata. Bo tak było. Mój świat się skończył. Patrzyły na mnie wszystkie dziewczyny z banku.
– Czy coś się stało? – zapytał kierownik, podchodząc do nas.
– Właśnie dowiedzieliśmy się, że nasz bliski przyjaciel umiera i Mike ciężko to znosi – wyjaśnił Jimmy.
Był spokojny i opanowany. Nie okazywał żadnych emocji, dokładnie tak, jak uczył go Cus. Tymczasem ja wciąż płakałem niczym żołnierz, który zagubił się podczas misji i został bez swojego generała. Było mi później wstyd tak bardzo, że nigdy chyba nie poszedłem już do tamtego banku.
Pogrzeb Cusa odbył się w północnej części stanu Nowy Jork. Niosłem jego trumnę. Pojawili się wszyscy ważni ludzie ze świata boksu. Myślałem tylko o tym, że muszę odnieść sukces i oddać w ten sposób hołd Cusowi. Byłem gotów zrobić wszystko, żeby go uhonorować. Zacząłem sobie współczuć, bo wiedziałem, że bez Cusa moje życie będzie do dupy. Camille dobrze się trzymała, ale po powrocie do domu płakaliśmy oboje.
Niedługo po pogrzebie Jimmy Jacobs wyprawił Cusowi uroczystość pożegnalną w jego starej sali gimnastycznej Gramercy Gym w centrum miasta. Były tam wszystkie ważne osobistości. Norman Mailer powiedział, że Cus był dla boksu równie ważny, jak Hemingway dla literatury. Gay Talese oświadczył, że znajomość z Cusem była dla niego zaszczytem.
– Nauczył mnie bardzo wielu rzeczy nie tylko na temat boksu, który jest rzemiosłem i który można opanować, ale również na temat życia, którego nauczyć się jest dużo trudniej – stwierdził Pete Hamill.
Najlepiej opisał Cusa jednak Jim Jacobs:
– Cus D’Amato ostro sprzeciwiał się obecnej w boksie korupcji i ignorancji. Będąc nieubłagany wobec wrogów, pozostawał wyrozumiały i bardzo tolerancyjny dla swoich przyjaciół.
Po śmierci Cusa stałem się nieczuły. Próbowałem udowodnić sobie, że jestem mężczyzną, a nie chłopcem. Kilka tygodni po pogrzebie poleciałem do Teksasu, żeby zmierzyć się w ringu z Eddiem Richardsonem. Jimmy i Cayton nie dali mi czasu na przeżywanie żałoby. Wziąłem wtedy ze sobą zdjęcie Cusa. Rozmawiałem z nim każdego wieczoru.
– Jutro walczę z Richardsonem, Cus – mówiłem. – Jak myślisz, co powinienem zrobić?
Udawało mi się jakoś funkcjonować, ale zupełnie straciłem wiarę w siebie. Zgasła we mnie motywacja do robienia czegokolwiek dobrego. Myślę, że nigdy tak naprawdę nie poradziłem sobie ze śmiercią Cusa. Byłem na niego zły, że umarł. Byłem bardzo zawiedziony. Gdyby poszedł do lekarza wcześniej, mógłby dalej żyć i opiekować się mną. Ale on musiał być uparty, więc nie leczył się i umarł, zostawiając mnie w tej dżungli bokserskiego świata. Po śmierci Cusa na niczym mi już nie zależało. Walczyłem właściwie dla pieniędzy. Nie miałem już marzeń. Myślałem, że fajnie byłoby zdobyć tytuł mistrza świata, ale tak naprawdę liczyło się dla mnie tylko picie, zabawa i rozrabianie.
Najpierw jednak wpier****łem Richardsonowi. Trafiłem go pierwszym ciosem wyprowadzonym prawą ręką. Trzymał się jeszcze przez minutę. Był bardzo wysoki, więc kiedy uderzyłem go z lewej, wyleciał z ringu. Zajmował drugie miejsce w rankingu najlepszych kanadyjskich pięściarzy wagi ciężkiej i był twardym, doświadczonym facetem o ciele Adonisa. Wszyscy specjaliści uważali, że to właśnie on w końcu okaże się dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Przez pierwszą rundę obijałem mu całe ciało. Jeszcze dwa albo trzy razy prawie leżał na deskach po ciosach na korpus. Zaczęła się druga runda i – bam, bam, bam! – trzy ciosy na korpus, potem prawy prosty, którym złamałem mu nos, a następnie lewy sierpowy na szczękę, po którym Richardson padł na deski. Kiedy sędzia zakończył walkę, obszedłem ring z rozłożonymi ramionami, chłonąc owacje fanów z mojego miasta.
Kolejną walkę stoczyłem 6 grudnia w hali Felt Forum w Madison Square Garden. Przyszli na nią wszyscy moi znajomi z Brownsville. Byłem jednak za bardzo nakręcony, żeby się z tego cieszyć. Myślałem tylko o wygraniu kolejnych walk i sięgnięciu po mistrzowski tytuł. Chciałem to zrobić dla Cusa. Tamtego wieczoru moim przeciwnikiem był Sammy Scaff. Wywiad, którego udzieliłem po walce, trwał dłużej niż sama walka. Scaff był robotnikiem z Kentucky i ważył 113 kilogramów. Trafiłem go dwoma potężnym lewymi sierpowymi, po których jego twarz zalała się krwią, a nos wyglądał, jakby ktoś go nagle przemodelował. John London, organizator walk bokserskich w MSG, który komentował tamten pojedynek, zapytał mnie po walce, jak wygląda standardowy dzień Mike’a Tysona
– Mike Tyson jest ciężko pracującym zawodnikiem, który prowadzi nudne życie osobiste – odpowiedziałem. – Mnóstwo ludzi twierdzi, że chciałoby znaleźć się na moim miejscu, ale nie wiedzą, co mówią. Gdyby znaleźli się na moim miejscu, płakaliby jak dzieci. Nie daliby sobie rady”.
Książka "Mike Tyson. Moja prawda" jest dostępna na: https://bit.ly/ring-tyson
Mike Tyson nauczył się, że ring nie wybacza słabości, a świat boksu to dżungla, w której przetrwa tylko ten, kto uderzy najmocniej. Jednak nawet najcięższe ciosy zadane rywalom nie były w stanie zagłuszyć jego tęsknoty za Cus’em. To właśnie w tamtym okresie narodziła się legenda – nieokiełznana siła natury, która nokautowała rywali w kilkadziesiąt sekund, ale poza ringiem pozostawała zagubionym, złamanym człowiekiem. Dopiero później "Żelazny Mike" zrozumiał, że żadne spektakularne zwycięstwo przez KO czy wywalczony pas mistrzowski ani ryk publiczności nie zastąpią mu człowieka, który nauczył go wszystkiego.
BLOG COMMENTS POWERED BY DISQUS