Niedawno powstał szczególny pana sercu klub bokserski, pierwszy taki na świecie, pana imienia w Krotoszynie.
Andrzej Gołota: To była bardzo fajna i istotna sprawa.
Konsultowano to wcześniej z panem lub pana małżonką?
Owszem, zwrócono się z taką propozycją. Moja odpowiedź brzmiała: "a dlaczego by nie?".
Kilka razy już pan był w Krotoszynie. Frekwencja na sali dopisywała?
Naprawdę byłem aż zdziwiony, że jest tylu chętnych do trenowania tego sportu. Teraz też byłem i znów aż miło było na to popatrzeć.
Kilka lat temu wyznał mi pan, że nie ogląda obecnych walk, a na pytanie z czego to wynika, z rozbrajającą szczerością odparł pan, że nie potrafi odpowiedzieć. Jak jest teraz?
Na pewno niezbyt śledzę sytuację w polskim boksie, ponieważ mam z nim bardzo mały kontakt. Jednak dzięki temu, że ostatnio przez trzy dni oglądałem turniej w Krakowie, mogłem zobaczyć na własne oczy, że w Polsce jest paru bardzo fajnych zawodników i sporo utalentowanej młodzieży. Aż zdziwiłem się, jak ładny poziom zaprezentowali ci młodzieńcy.
Rozważa pan jakąś rolę dla siebie przy boksie?
Na pewno nie w charakterze promotora czy menedżera, ale bardziej konsultanta.
Pełna treść artykułu na Sport.interia.pl >>