- Kiedy poszedłem na studia, miałem marzenie, żeby zostać i uczyć innych. I robiłem to przez trzy lata, ale stwierdziłem, że idę w boks. A uczyłem sportów walki na Uniwersytecie Rzeszowskim. Studenci mają przez jeden semestr sporty walki. Podobała mi się ta praca, ale chciałem czegoś więcej i postawiłem na pięściarstwo – mówi "Przeglądowi Sportowemu" pięściarski mistrz świata Łukasz Różański.
Jak zawsze, ale w walce z Alenem Babicem stawka była bardzo wysoka. Nie miałeś problemu z presją?
Łukasz Różański: Czułem stawkę tydzień, a nawet dwa przed walką. W tygodniu walki było bardzo nerwowo, ale starałem się to od siebie odpychać i podchodzić jak do zwykłej, kolejnej walki, którą muszę wygrać.
Po takiej walce idzie się za ciosem.
No tak... Jeszcze nie rozmawiałem z moim przyjacielem Rafałem. Chcę się też spotkać z moim promotorem Andrzejem Wasilewskim, żeby porozmawiać o tym, co teraz i jak to ma wyglądać. Ja chciałbym jakichś dużych wyzwań i wielkich sportowych nazwisk. Poza Polską, ale może być i u nas.
Po walce oddałeś pas przyjacielowi. To był zaplanowany gest?
Powiedziałem, że jak wygram, to on zasługuje na niego. 10 lat temu, w marcu 2013 r., znowu zacząłem trenować i to był jego pomysł. Wcześniej miałem pięcio- lub sześcioletnią przerwę. Zrealizowaliśmy cel, bo tym od początku był udział w walce o mistrzostwo świata. Nie zastanawialiśmy się nad wynikiem, po prostu chcieliśmy w tym uczestniczyć. Wszystko wyszło i jeszcze do tego jest wygrana.
Pełna treść artykułu w "Przeglądzie Sportowym" >>